Na sztachetach i parapetach

Obejrzyj zdjęcia

Tegoroczne parafialne ferie zimowe rodzin już niestety za nami… A było zarówno wesoło, jak i intensywnie. Grupa – bez mała 50-tka (!!!), dzieciaków z rodzicami, tradycyjnie pod kierownictwem duchowym i instruktorskim Księdza Proboszcza, a organizacyjnym mamy ministranta Michałka, czyli Ani, rozpoczęła radosną i głośną okupację pensjonatu „Na Ubocy” należącego do gościnnego Pana Krzysztofa w Suchym k. Poronina

 

Wypoczynek rozpoczęliśmy w sobotę 21 stycznia – w dniu, kiedy polska drużyna skoczków narciarskich w bliskim Zakopanem wywalczyła srebro na Wielkiej Krokwi. Od samego przyjazdu pierwsze kroki wiodły nas na stok narciarki „Suche” oddalony od pensjonatu o jakieś 300 m. Tu, na czterech trasach narciarskich, dzieci, młodzież oraz dorośli dawali upust swojej energii na „sztachetach” i „parapetach”, czyli nartach i deskach snowboardowych.

 

Dzień zaczynaliśmy według upodobań o 8.30, 9.00 lub nawet później wahając się, co wybrać na śniadanie z mnogości potraw oferowanych przez szefa kuchni – każdy zawsze znalazł dla siebie coś pysznego. Po śniadaniu codziennie spotykaliśmy się w świetlicy na wspólnej Eucharystii, na której dzieci błyszczały podczas czytań, śpiewu i posługi liturgicznej. Wszystkie Msze św. odprawiane były w przedstawianych  przez dzieciaki intencjach. A tych nie brakowało! Po Eucharystii i modlitwie o bezpieczeństwo na stoku ruszaliśmy szturmem z dechami, kijami, kaskami i sankami na górki. Pomimo, że znaliśmy już widok ks. Andrzeja jeżdżącego na nartach tyłem i uczącego nasze gąsiątka zasad poprawnej i bezpiecznej jazdy na nartach (tylko nie na krechę!) wciąż z nieskrywaną przyjemnością i wielkim szacunkiem patrzyliśmy, jak wymyśla dla młodzików coraz to nowe ćwiczenia, mini zawody i atrakcje pedagogiczne w trakcie zjazdów. Ponieważ grupka adeptów sztuki narciarskiej dość mocno rozrosła się, rodzice jeżdżący na nartach wspierali Proboszcza swoją obecnością zawsze, kiedy było to konieczne.

 

 

Po przerwie na obiadokolację w „zaanektowanym” pensjonacie wracaliśmy zregenerowani na stok, na którym szaleństwa trwały na ogół co najmniej do 20.00 lub dłużej. W ciągu tygodnia mieliśmy okazję świętować wiele urodzin i imienin. Trafił nam się nawet jeden dzień z dwoma tortami!

 

Mylicie się myśląc, że wykończeni jazdą szliśmy zaraz spać! W poniedziałek Ania z naszym gospodarzem zorganizowali nam wprost bajeczny kulig. Na saniach z zaprzęgiem konnym szczytem mknęliśmy wzniesienia nad Zębem i Suchym, a więc z widokiem na nasze piękne Tatry w świetle zachodzącego słońca, ogniskiem z pieczeniem kiełbasek, bitwą na śnieżki i powrotem na saniach, kiedy to musieliśmy trzymać płonące pochodnie.

 

W środę wyjechaliśmy wszyscy do góralskiej karczmy raczyć się nie tylko podhalańskimi przysmakami. Skoro karnawał, to były też i tańce. Widok rodziców i dzieci na jednym parkiecie świadczył o wspaniałej integracji.

 

A wieczory, już raczej te późne, spędzaliśmy według własnych upodobań. Były długie rozmowy przy różnej muzyce, były śpiewy z gitarą (jak to dobrze, że Beata pomyślała o śpiewnikach). I były też długie wieczory z grami towarzyskimi. Ale ta, którą również przywiozła doskonale zorganizowana Beata – Time’s Up! – zdominowała wieczory gier. Ksiądz Proboszcz po ostatniej przed wyjazdem rozgrywce tylko westchnął: „Nawet na jedną grę w Mafię nie wystarczyło nam czasu…” I rzeczywiście – było bardzo intensywnie, ale było też szczęśliwie, radośnie i ciepło.

 

Ci, którym nie udało się do nas dołączyć, obiecują, że w przyszłym roku pojedziemy w góry w jeszcze większym składzie.